poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Mark Cartier

Imię: Mark

Nazwisko: Cartier

Narodowość: Anglik pochodzenia Kanadyjskiego

Wiek: 17

Rok nauki: 7

Dom: Gryffindor

Charakter: Mark jest człowiekiem pozytywnie nastawionym do życia, zawsze wierzy że jakoś to będzie niezależnie od okoliczności. Jest perfekcjonistą i uparciuchem, jeśli już się za coś zabierze to doprowadzi do jak najlepszego skutku. Oczywiście jeśli mu się zechce bo jak przystało na ludzi inteligentnych, ludzi z popędami filozoficznymi łapie dość często lenia. Oczywiście tylko w prywatnych sprawach, na co dzień uderza od niego altruizm, poświęca swój czas i siły by pomóc innym, którzy zasłużyli na ten gest. Jest przeciwny szufladkowaniu ludzi pod względem czystości krwi jak i zwykłych poglądów. Wydaje się że jest aż za nadto ekstrawertyczny, lecz tak naprawdę wszystkie swoje problemy trzyma w sobie. Uważa że musi być silny na tyle by móc sobie z nimi poradzić samemu. Mało też mówi na swój temat, ogólnie również, woli słuchać i analizować czyjeś poglądy niż wymieniać się nimi z kimś werbalnie. Nie jest też typem który ochoczo podejmuje rękawicę, nie lubi udowadniać czegokolwiek innym, robić coś na pokaz. Jest jaki jest a wszystko co inni o nim myślą ma gdzieś. Broni młodszych gryfonów przed ślizgonami. Otwarcie nienawidzi tych drugich i tego biadolenia o czystości krwi więc skorzysta z każdej okazji by utrzeć im nosa. 


Historia: Urodził się w Vancouver w Kanadzie lecz kiedy był jeszcze niemowlęciem jego rodzina przeniosła się do w okolice Plymouth, gdzie miał swoje korzenie ale po kolei. Matka Angielka czystej krwi wyjechała do Kanady studiować życie tamtejszych magicznych stworzeń. Tam też poznała kanadyjskiego uzdrowiciela również czystej krwi, ojca Marka kiedy tak nieszczęśliwie trafiła do kliniki z poważnym zatruciem wywołanym przypadkowym dotknięciem Jadowitej Tentakuli. Od razu znaleźli wspólny język. Parę lat później pobrali się, a rok później przyszedł na świat Mark i tak jak wspomniane jest wyżej przeprowadzili się do Anglii na stałe.

Zdał sumy z opcm i eliksirów na wybitny, historię magii, opiekę nad magicznymi stworzeniami i transmutację na powyżej oczekiwań, zielarstwo na nędzny, zaklęcia, astronomię i wróżbiarstwo na okropny.

Wygląd: Wzrost 183cm, dobrze zbudowany, ma małą bliznę na lewym barku, efekt zabawy z roślinami matki, mógłby ją usunąć lecz nie chce bo uważa że dodaje mu męskości i często lubi się nią chwalić. Ma niebieskie oczy i czarne włosy.



Inne:
- Różdżka wykonana z kasztanowca, rdzeń to włókno ze smoczego serca, długość to 10 i 3/4 cala, sztywna
- Ma brązową sowę o imieniu Winston, ale często nazywa ją Winnie
- W wolnych chwilach zajmuje się poprawianiem swojej kondycji fizycznej, grą w mugolskiego pokera lub pisaniem luźnych refleksji na temat życia
- Często przebywa nad jeziorem, na trybunach stadionu do gry w quidditcha lub po prostu gdzieś na zewnątrz
- Jego patronusem jest niedźwiedź grizzly

[Jestem chętny na wątki. Historia nie jest taka jaką sobie wyobrażałem, ale w trakcie gry na pewno coś tam dopiszę]

20 komentarzy:

  1. Każdy dzień z rozkapryszonymi, rozpieszczonymi, aroganckimi dupkami ze Slytherinu przyprawial ja o pulsowanie zylki na szyi. Zazwyczaj ledwo co powstrzymywala emocje, motywowana tym, że nie bardzo chciała zaskarbić sobie wrogów we własnym domu i posadą prefekta. Nowe zadanie zmieniło w ciągu kilku tygodni w dziewczynie więcej, niż możnaby się spodziewać. Na korytarzach starała się być bardziej odpowiedzialna i nie wdawać się już w bójki z Mulciberem, wyzywając go od śmierdzieli. Jednak gdy nikt nie patrzył w swoim stylu wymykała się późnym wieczorem z zamku, żeby spędzić kilka godzin siedząc bezczynnie na błoniach i próbując odpocząć od irytujących sytuacji które miała z Wężami na co dzień. Dzisiaj kolejny raz nie wytrzymała, gdy wdała się w dyskusję z jakimś rozpieszczonym bachorem z drugiego roku, który ją chciał przekonać do wielkiej mocy i mądrości Czarnego Pana. Wstała od stołu gwałtownie, porywając na ramię swoją torbę i wyszła szybko z Wielkiej Sali. Korzystając z chwilowych pustek na korytarzu ruszyła w stronę drzwi prowadzących na dziedziniec, które pchnęła mocno ignorując już fakt, że było po dwudziestej i według regulaminu nie powinna była wychodzić na dwór. Nie była w stanie dłużej tam wysiedzieć, jeszcze chwila i rzuciłaby jakieś zaklęcie na smarkacza, który nie wiedział, jak poważne jest bawienie się czarną magią.. Jak znała życie pierwszy by uciekł daleko hen, gdyby Voldemort nagle pojawił się w szkole. Weszła na dziedziniec zastanawiając się, gdzie ma się udać, by nie zostać przyłapaną.. Chociaż, zawsze mogła wymyślić jakąś tanią wymówkę i nadrobić to urokiem osobistym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmarszczyła brwi, dopiero po chwili dostrzegając w ciemności, że mówi do niej jakiś Gryfon. Jak stawiała był z siódmej klasy, bo większość uczniów kojarzyła, wyjątkiem były starsze osoby.. Uniosła brew, zaskoczona takim tekstem. No cóż.. Nie dziwiła się się jego niechęci, sama żywiła podobne, negatywne uczucie do większości uczniów ze swojego domu. Zamrugała kilka razy, zastanawiając się nad odpowiedzią i próbując przyzwyczaić oczy do mniejszego natężenia światła, by móc zapamiętać twarz chłopaka. Westchnęła cicho, odwracając wzrok gdzieś w górę, do nieba. - Rok różnicy to jednak chyba zbyt mało, by nazwać mnie dzieckiem. - w jej głosie nie było nuty wyższości czy pogardy, którą zazwyczaj słyszało się u Ślizgonów. - Równie dobrze mogłabym odjąć ci punkty za szwędanie się po ciemku, co krytykuje regulamin, ale sama to robię, więc.. - kopnęła butem jakiś kamyk leżący na ziemi, bo wolała taki odgłos niż całkowitą ciszę. Z drugiej strony zastanawiała się, czy uczniów o zamiłowaniu do wieczornych spacerów jest więcej. Bo jeśli tak, to ktoś mógł ją widzieć kilka razy i miałaby przechlapane.. Podniosła zdenerwowany wydarzeniami z Wielkiej Sali wzrok, znów próbując w ciemności odgadnąć, gdzie znajduje się twarz chłopaka, a raczej gdzie jest jej przód.

    OdpowiedzUsuń
  3. Westchnęła cicho, kompletnie zrezygnowana. - Jeśli nie wyzywam cię od szlam, nie ciskam w ciebie zaklęciami i nie jestem wredna to coś ze mną nie tak, prawda? Uwierz mi, są inne cechy niż arogancja i głupota, za które trafia się do Slytherinu. - Miała dosyć gadki szmatki w stylu "Oj Chi, współczuję ci, trafiłaś do złego domu.", jaką fundowała jej większość osób, która bliżej ją poznała. Bzdura i tyle! Gdyby trafiła do Gryffindoru czy innego domu i wszyscy byliby dla niej mili, to jej charakter byłby zupełnie inny i prawdopodobnie byłaby teraz zakompleksioną, jąkającą się nastolatką, która popłakałaby się przy pierwszej lepszej kłótni. Codzienne sprzeczki ze Ślizgonami przez sześć lat zdążyły utwardzić ją i zobojętnić na większość niemiłych sytuacji. Ale nie tak, że była z kamienia.. Do tego było jej daleko, co najmniej ponad druga połowa drogi. - I nie mam zamiaru odbierać wam punktów, bo nie byłoby sprawiedliwym karać kogoś za jakiś występek, który sama notorycznie popełniam. - oparła się o jedną z kolumn pozwalając, by większość jej sylwetki oświetliło słabe światło wydobywające się z jednego z okien zamku. - Nie biegam. Po prostu wolę spędzić kilka godzin przed snem na świeżym powietrzu, żeby ochłonąć po domu wariatów który mam na co dzień. - mruknęła cicho, jakby woląc, żeby nikt inny nie usłyszał tych słów. A to, że przebywała tu można powiedzieć nielegalnie i narażała się na zrażenie opinii u nauczycieli, więc była cicho to już drugorzędna sprawa. Zamyśliła się na chwilę.. W sumie.. Jej forma nie miała się zbyt dobrze. Lepiej byłoby dla niej żeby poprawiła w krótkim czasie kondycję, żeby nie była tak strasznie zmęczona po treningu czy meczu Quidditcha, w których pełniła rolę jednego z pałkarzy Slytherinu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Widząc pauzy, jakie robi Gryffon w swoich wypowiedziach westchnęła tylko w duchu nieco rozbawiona. Ściągnęła szatę, odsyłając ją do dormitorium po chwili szybkim machnięciem różdżki Krawat rozwiązała i zdjęła, wciskając go do kieszeni dość długiego, zapinanego swetra. Rozłożyła ręce jakby w geście mówiącym coś w stylu "voile!". - Co, tak lepiej? - wywróciła oczami, naciągając na palce rękawy swetra. Milczała przez chwilę, zastanawiając się nad czymś szybko. Najbardziej po treningu bolały ją ręce. Dziwiło ją to, że po trzech latach spędzonych na graniu na tej samej pozycji w drużynie jej ręce pozostały chudziutkie, bez jakiegokolwiek zarysu wyrzeźbionych mięśni pod skórą. A w końcu ostro machała kijem, a kosztowało ją to trochę wysiłku.. Jednak nie chciała trenować tej partii ciała, swoją figurę i wagę uważając za taką w sam raz, a umięśnione ręce u dziewczyny na brzydkie. - Z koncentracją to ja nie mam problemu, gorzej z nerwami. - westchnęła cicho, wbijając wzrok w martwy punkt gdzieś na błoniach. No bo kto by nie ześwirował, spędzając z upierdliwymi śmierdzielami jakieś dwanaście godzin na dobę..

    OdpowiedzUsuń
  5. - Nie mam mocnych nóg, po kilkuset metrach padam i zdycham. - mruknęła cicho, załamana swoją kondycją. Co jak co, ale latanie na miotle nie wymagało wysportowanyc dolnych części ciała, przynajmniej nie tak bardzo. - Poza tym.. Jestem raczej leniwa. - wzruszyła ramionami, mówiąc prawdę o jednej ze swoich głównych cech. Zastanawiała się, jakim cudem jegomościa nie kojarzy. Mimo, że było ciemno to mogła dość dokładnie obserwować jego twarz i przyznała w duchu, że jest na tyle charakterystyczny, że albo musiała mieć wyjątkowo słabą pamięć do twarzy, albo po prostu nie widywała wielu uczniów siódmego roku. Po dłuższej chwili zastanowienia i.. zawahaniu wyciągnęła przed siebie dłoń obawiając się trochę, że ten ją wyśmieje i dorobi bąble na twarzy jakimś zaklęciem. - ..jestem Chi. - na jej ogłosie odbiła się niepewność.. a może nawet niewielka nutka strachu?

    OdpowiedzUsuń
  6. Cofnęła po chwili dłoń, na jego słowa delikatnie mimowolnie przygryzając wargę i wzrokiem uciekając gdzieś w bok. - Nie mam.. - chciała powiedzieć "znajomych", bo to słowo znaczyło dla niej mniej więcej to co "przyjaciel", a takiej osoby na której mogłaby faktycznie polegać nie miała. - znajomych, których chciałabym gdziekolwiek sprowadzać. - Gdy przez dziedziniec przeszła nagle pani Sprout syknęła cicho, w porę chowając się pod ścianą, w cieniu, będąc dla kobiety niewidoczną. Westchnęła cicho, odprowadzając nauczycielkę wzrokiem. - Co, idzie sprawdzić, czy z jej kochanymi, śmierdzącymi zielskami w środku nocy jest wszystko okej? - mruknęła jakby sama do siebie ale i tak miała wrażenie, że zrobiła to zbyt głośno.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pokiwała głową, a na jej twarz wpłynął uśmiech. - To.. jest całkiem niezły pomysł. - przyznała z uznaniem, wyciągając z kieszeni różdżkę. Chwyciła mocniej między palcami zabarwione na bordowo drewno, spoglądając przez chwilę na chłopaka. Ruszyła za nauczycielką pewnym krokiem, wybierając jednak taką ścieżkę, by opiekunka Hufflepuffu w ciemności nawet po odwróceniu się nie zauważyła dwóch sylwetek. Jak przypuszczała - ta udała się do cieplarni, dziewczyna kucnęła więc za jednym z krzaków nieopodal tego miejsca i rozchyliła gałązki, by poobserować przez dłuższą chwilę poczynania kobiety. Westchnęła cicho, nawet nie będąc pewną, czy Mark poszedł w jej ślady. - Boże, ona podlewa jakieś zielska.. Chciałoby ci się zrywać z łóżka tylko po to, żeby twoje chwasty szybciej urosły i o zgrozo, kąsały uczniów?

    OdpowiedzUsuń
  8. Westchnęła ciężko, siadając zrezygnowana na ziemi. - Traktuje je jak jakieś dzieci.. To chore. I już nie mam zajęcia, myślałam, że jej śledzenie coś da.. - spojrzała w dal, na Zakazany Las. Jej to miejsce wydawało się być dobrym na wieczorny spacer, ale wolała nie mówić tego na głos. Nie znała dobrze Gryfona, więc nie wiedziała, czy ten przypadkiem nie rozpowie w gronie znajomych jej upodobań. Spojrzała na niego, powstrzymując się od wypowiedzenia swojej propozycji. - To jak, wracasz do zamku?

    OdpowiedzUsuń
  9. - N-nie musisz nigdzie iść, nie prz.. - ucięła i siedziała jak wryta, gdy zauważyła, że pani Sprout zauważyła chłopaka. - Mark, uważaj, ona cię widzi..! - było już zbyt późno, zdecydowała się więc na impulsywną reakcję. Wstała gwałtownie, odwracając się przodem do nauczycielki i machnęła różdżką. - Obliviate! - Pani profesor po jej słowach stała chwilę jak wryta, i.. odwróciła się, jakby sobie przypomniała o jakiejś niewykonanej czynności w szklarni. Zniknęła po chwili za drzwiami jej azylu.. Chi stała tak, z otwartymi szeroko oczami. Chwyciła się za głowę z załamaną miną. - Co.. Co ja zrobiłam.. Podniosłam rękę, nie.. Podniosłam różdżkę na nauczyciela!

    OdpowiedzUsuń
  10. Zaśmiała się na jego słowa ale stanowczo był to śmiech nerwowy, jakby mówiący: "wszystko ze mną okej, na serio, na serio.." Rozejrzała się zaniepokojona dookoła, chowając różdżkę do kieszeni i po chwili stukając palcami wskazującymi na ziemię. - Tak, d-dobrze jej to zrobi, nnapewno.. - wydukała cicho, wlepiając w niego przerażone spojrzenie. - A.. A j-jeśli ktoś się o tym dowie? - głos jej się załamał. Wyglądała na kompletnie przygnębioną i zdruzgotaną. - Ja.. Jestem.. martwa. Jestem martwa, jestem martwa. - powtarzając te dwa słowa w kółko powolnym krokiem ruszyła w odwrotną stronę, w kierunku jeziora. Przynajmniej tam będzie mogła się skryć przez panią Sprout i rozważyć swój testament w spokoju. Nie wiedziała, czy chłopak za nią idzie. Gdy doszła do jednego z samotnie rosnących drzew położyła się na trawie, tak po prostu. Twarz przyciskała do ziemi, nie mówiąc już nic.

    OdpowiedzUsuń
  11. Usiadła po turecku na trawie z niezadowoleniem odkrywając, że jej koszula pokryła się zielonymi plamami odbitej trawy. Westchnęła cicho, próbując jakoś dłonią zetrzeć to cholerstwo, ale jej staranie spełzły na niczym. - Co? Nigdzie nie idę, przyszłam tu odpocząć i odpoczywać będę! - oburzyła się, robić minę niczym urażone dziecko. - Tak, jestem prefektem i chyba nie wypada rozkazywać prefektowi? - prychnęła cicho, jej nastrój nagle się zmienił, ale w jej głosie dalej nie było pogardy, która - mogłoby się wydawać - była charakterystyczna dla uczniów z domu Salazara Slytherina. Skrzyżowała ręce na piersi, nie mając najmniejszego zamiaru na ruszanie się z wygodnego miejsca, które sobie obrała siedząc na ziemi.

    OdpowiedzUsuń
  12. - Nikt cię nie zmusza, możesz iść. - mruknęła niby obrażona, ale tak na prawdę uśmiechała się sama do siebie dumna, że udało jej się odsunąć Gryffona od podłego planu zaprowadzenia jej do zamku siłą. Chwyciła kamyk, który leżał na ziemi nieopodal i zrobiła przysłowiową kaczkę na wodzie. Skrzywiła się, gdy w miejscu gdzie kamyk poszedł na dno w ciemności mignęła wielka, obślizgła macka.. Potrząsnęła głową, żeby wyrzucić z umyslu wyobrażenia o obrzydliwym stworzeniu i splotła dłonie za głową. - Jak nas przyłapie to ty będziesz miał przechlapane, przed sekundą sam się zobowiązałeś do poniesienia winy na własnych plecach. - uśmiechnęła się do niego szeroko, śmiejąc się cicho. Zamyśliła się na chwilę, podnosząc z ziemi i otrzepując spódnicę i nogi odziane w bawełniane, czarne zakolanówki z trawy. - Nie wiem.. Kładę się, zamykam oczy, nasłuchuję, czy ktoś nie idzie i tak jakoś leci jedna, druga godzina.. A potem narzekam cały dzień, że się nie wyspałam.

    OdpowiedzUsuń
  13. - Nie wiem czemu mnie tu przydzieliła, ale jestem pewna, że była to słuszna decyzja. - westchnęła cicho, znów słysząc to same pytanie. - Nie ma na to odpowiedzi, ale po prostu wiem, że się nie pomyliła. I tyle, koniec tematu. - ucięła, bo naprawdę irytowała ją taka gadka. Raz mogła to usłyszeć, dwa też, ale.. pięćdziesiąt? Westchnęła cicho, idąc kilka kroków w środku jeziora. Stała tak na brzegu, ledwie kilkadziesiąt centrymetrów od wody i wpatrywała się w ciemną taflę wody. Odwróciła się w jego stronę, chciała zadać pytanie, ale poślizgnęła się podeszwą buta na sporym kamieniu i runęła prosto na tyłek do wody. Jęknęła cicho, nie podnosząc się nawet, bo sytuacja była beznadziejna. Siedziała sobie w wodzie, mokra i brudna z błota. Już gorzej być nie może.

    OdpowiedzUsuń
  14. - Tak, śmiej się dalej. - burknęła, chwytając w dłoń.. garść błotopodobnego mułu i rzucając w jego twarz. Sama podniosła się, dumnie prostując i wyciągając różdżkę. Odsunęła się od wody, stając pewniej na trawie i skrzywiła się na uczucie chlupania wody w butach.. Szybko doprowadziła siebie i swój strój do porządku zaklęciem czyszczącym, syknęła jednak lekko gdy zaczęła ręcznie wyplątywać z włosów kawałek jakiegoś wodorosta. - Tak już mam, jestem niebywale zdolna i w każdej sytuacji potrafię się potknąć nawet o własne nogi. - wywróciła oczami, wyrzucając jakąś wodną roślinkę w tył. Oparła dłonie o biodra niezbyt pewna, czy Mark się nie zezłości o darmową maseczkę błotną, którą mu zafundowała i przypadkiem jej nie przywali czymś podobnym..

    OdpowiedzUsuń
  15. - Było się nie rechota.. - nie dokończyła, bo uderzenie strumieniem wody niemal nie zwaliło ją z nóg. Gdy po chwili balansowania nie wywróciła się zignorowała już to, że jest przemoczona do suchej nitki i biała koszula, która była pod rozpiętym swetrem zaczęła od wody prześwitywać i chwyciła swoją różdżką, z groźną miną machając nią w stronę chłopaka. - Levicorp.. - nie dokończyła, bo zobaczyła jak po błoniach przechodzi profesor McGonagall, rozglądając się nieufnie. Szybko chwyciła Gryffona za kaptur szaty i wciągnęła za drzewo, przywierając do pnia i modląc się, żeby opiekunka Gryffindoru nie zdecydowała się na przechadzkę po drugiej stronie jeziora, wtedy na pewno by ich zauważyła. Porzuciła swoje zamiary odegrania się na Marku i szepnęła cicho. - Ciskanie w siebie zaklęciami tutaj nie było dobrym pomysłem, no popatrz, co zrobiłeś..

    OdpowiedzUsuń
  16. - No to trzeba było się nie rechotać! - powiedziała już wyższym głosem gdy upewniła się, że zrezygnowana McGonagall wróciła do zamku. Wyszła zza drzewa, opierając dłonie na biodrach i patrząc się na niego. - No co ty? Ja nigdzie nie idę, nie wypoczęłam jeszcze, bo najpierw wpadłam do wody, a potem o mało nie popojedynkowałam się z tobą. Dobrze tylko, że psorka nas nie zauważyła. - westchnęła cicho, puszczając ręce luźno i wsuwając różdżkę do kieszeni swetra. Rozejrzała się po okolicy jeszcze raz, jakby upewniając sumienie, że wychodząc na "otwarty" teren nie zapewniła sobie szlabanu. Spojrzała na Gryffona, uchwycając jedno jego krótkie spojrzenie. - Co się tak patrzysz?.. - powiodła wzrokiem po sobie w dół i zamarła. - O.. kurczę.

    OdpowiedzUsuń
  17. Zaśmiała się cicho, odwracając do niego tyłem i osuszając koszulę zaklęciem. - Nie, spokojnie, nie pomyślałam o tobie tak jak.. podejrzewasz. No chyba, że powinnam? - wzruszyła teatralnie ramionami, obracając się na pięcie i wlepiając w niego wzrok. Przekręciła głowę w bok niczym jakaś zaciekawiona papuga, zapinając kolejno guziki swetra. Zastanawiała się, jak pytanie ubrać w słowa, by nie zabrzmieć jakoś głupkowato. Splotła palce ze sobą, nie mając po prostu co zrobić z dłońmi. - Nie masz typowo angielskich rysów twarzy. - zauważyła, a słowa te były co najmniej w jej ustach śmieszne - sama wyglądała jak z innego kontynentu, a od typowych azjatek odróżniały ją tylko mniej skośne oczy, jaśniejsze włosy i brwi.

    OdpowiedzUsuń
  18. Prychnęła cicho, prostując się jakby dumnie. - Nie słychać po moim nienagannym, brytyjskim akcencie? Może i matka pochodziła z Korei, ale ja mieszkam od urodzenia z ojcem w Anglii. Nawet nie umiem mówić po koreańsku, chociaż zaczęłam się ostatnio uczyć z mugolskich książek, bo dziadkowie ze strony rodzicielki, o których dopiero niedawno się dowiedziałam mowią tylko w tym języku. - westchnęła cicho, siadając, a potem kładąc się na trawie. Wpatrzyła się w niebo, w poszukiwaniu gwiazd, ale nic tam nie było. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jest to spowodowane gęstymi chmurami. Jęknęła cicho. - Nie.. tylko nie to. - jakby na ironię właśnie w tym momencie z chmur na ziemię lunął deszcz, ograniczając sobą jeszcze bardziej zdolność widzenia w całkowitej ciemności. Podniosła się z trawy z udawanym zachwytem odkrywając, że znowu jest przemoczona do suchej nitki. No, przynajmniej miała teraz zapięty sweter i nie było widać tak wiele spod koszuli..

    OdpowiedzUsuń
  19. - Też tak sądzę. - parsknęła cichym śmiechem, siadając znowu na ziemi ale niezbyt uśmiechało jej się to, że nogi zaraz będzie miala całe brudne z błota i trawy. - Nie. Jak ktoś nas zobaczy to sam zaoferowaleś, że weźmiesz odpowiedzialność na siebie i to ty będziesz odpracowywać szlaban, czyszcząc kible przez trzy dni z polecenia Filcha. - wzruszyła ramionami, zamykając oczy. - A za argument możesz podać niewątpliwy urok osobisty Ślizgonki, którą ledwie dwie godziny temu miałeś ochotę wyzwać od glizd i poobrzucać zaklęciami. - zamilkła już po chwili, plecy również kładąc na trawie i zamykając oczy. Nasłuchiwała jednak czujnie, nie chcąc nieświadomie zostać przyłapaną na szwędaniu się po Błoniach w godznach nocnych.. Jak już, to z honorem.

    OdpowiedzUsuń
  20. - Wtedy powiem, że chciałam cię nakłonić słowami i siłą do powrotu do zamku, bo w końcu to tak nieładnie włóczyć się po nocach. A w to, że byłeś oporny i nie chciałeś się do tego zastosować to już każdy nauczyciel uwierzy. - wzruszyła ramionami, odgarniając mokre włosy z twarzy do tyłu. - No bo, to ja tu noszę odznakę i raczej do mnie nauczyciel będzie żywić większe zaufanie w podobnych kwestiach. - No, albo nie wyjdzie i będę miała przechlapane.. Wtedy będę ufać mojej buźce i ładnym słówkom, żeby przekonać Dumbledore'a do pozostawienia mnie w mojej funkcji. W takiej sytuacji powiem trudno, w końcu kiedyś będzie musiało mi się to zdarzyć.. - wyprostowała nogi, ignorując już deszcz, który od kilku minut nieprzerwanie lał się z nieba. Ale jak to bywa z wielkimi ulewami - trwają dosyć krótko, tak więc po chwili cale "zamieszanie" ustało.

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń