sobota, 8 czerwca 2013

Fuck the rules and fucks system...

Życie po ukończeniu szkoły każdy wyobrażał sobie inaczej. Jeśli zajrzymy w przyszłość i przypatrzymy się  historii jakiegoś zwykłego przeciętnego mądrego Gryffona zobaczymy, że ukończy on szkołę z bardzo dobrymi ocenami a następnie skończy na jakiejś ważnej posadzie w Ministerstwie i bla bla bla bla...


STOP!!



...dość tych bzdur. Nie będziemy poddawać tego analizie ...oczywiście żartowałem a jak wiecie lubię mówić suchary, które nie zawsze okazują się być śmieszne.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Przenosimy się teraz do...
Dnia 24 sierpnia 1979 roku.
Ulica Przekąta. Do pubu wszedł wysoki ciemnowłosy chłopak w bluzie z kapturem i skierowała się w stronę otyłego barmana, który pucował swoją grubą łapą jeden z kufli stojąc za ladą. Skierował swoje zielone spojrzenie na prawdopodobnym właścicielu tej knajpy. Barman również spojrzał na niego z ukosa a na jego twarzy pojawiły się krople potu. Zmieszany odwrócił się bokiem udając, że to zajęcie wymaga dokładności,prezycji i skupienia. Chłopak odchylił lekko kaptur a światło jakie biło od słabych lampek ukazało kawałek jego twarzy. Podszedł do lady ale nie ściągnął kaptura do końca. To już nawet na Nokturnie nie można było nikomu ufać? Był bardzo ostrożny. Rozejrzał się po pubie i zauważył również zakapturzoną postać siedzącą na taborecie tuż obok niego.
-Ernie ... zapodaj Bradny!-odezwał się znajomy głos...głos pewnego blondyna.
-No proszę proszę...kogo my tu mamy...zapuszczasz się w takie miejsca zamiast robić coś pożytecznego? I jeszcze do tego chlejesz hektolitrami.- chłopak zmierzył osobnika wzrokiem.
-Rosier...proszę Pana...- odpowiedział mu blondyn a na zwrot "proszę Pana" zwrócił się do barmana.-...zdaje się,że ten kolega żałuje mi raz na dwa tygodnie napić się alkoholu...żałuje prawda?
-Mulciber...Ty kanalio...ogarnij się bo mamy robotę.-warknął Rosier i szturchnął go.
Barman obserwując całą sytuację po chwili odetchnął z ulgą. Chyba myślał, że się będą bić i w miare sprawnie wolał się ulotnić. Dość często dochodziło do nieporozumień a biedny Ernie nie był niczego winien.
-Dobra Evan...tak na serio...to rozkminiłem całą akcję...-odparł Will poruszając brwiami.
-Ty nie małpuj tutaj...idziemy według planu a nie będziesz jakieś cyrki odstawiał i oboje za to oberwiemy...-Evan nie był wyraźnie zainteresowany niewypowiedzianą jeszcze nawet propozycją kolegi.
-O rany...więc co...rozgromimy Little Whinging i wrócimy spowiadać się ze wszystkiego przed Voldemortem?
-Mamy podpalić kilka domków i sprawdzić czy gdzieś nie kryją się czarodzieje...wiesz...zresztą zrobimy to pod osłoną nocy a mugole to i tak są debile...nawet nie zauważą nas.- Rosier wywrócił oczami.
-Tak a propos szlamisk ...ciekawe, gdzie się ukrywa ta ruda...-blondyn podrapał się po głowie.
-Która?...Evans?...nawet wolę nie być w jej skórze, jak się dowiem.-ciemnowłosy przytaknął obiecująco.
Barman przysłuchując się rozmowie przypomniał sobie o zamówieniu chłopaka. Podał mu napój i wyszedł na zaplecze Mulciber wypił duszkiem Bradny,uśmiechnął się i razem opuścili pub. Wiedźmy i co poniektórzy czarodzieje  na Nokturnie przyglądali się im kiedy szli wzdłuż piętrowych obskurnych kamienic i domów, przeciskając się też między węższymi przejściami. W końcu się teleportowali.
Pojawili się na jakiejś uliczce parę przecznic dalej od Privet Drive. Will rozejrzał się dookoła i ruszyli przedzierając się między domami i zaglądając w okna. Rosier rzucił parę razy Incedio podpalając kilka drewnianych belek i parę domostw zaczęło się palić. Teraz już biegli. Kilka ludzi wyjrzało przez okno i ku ich zdziwieniu sąsiednie domy zaczęły się palić. Parsknęli razem ze śmiechu i prze-teleportowali się na Privet Drive.
-Ej słuchaj Rosier...-mruknął Mulciber szturchając kolegę.-Może by tak kogoś okraść..nie było przecież tego w umowie czyli,że możemy tak zrobić nie? - po tych słowach o mały włos nie dostał od Evana po łbie,bo ten już chciał się zamachnąć,kiedy coś go olśniło.
-Eeej...to nie taki głupi pomysł...mądrze myślisz Williamie...-chłopak pokiwał głową i poklepał go po ramieniu. Podkradli się do jakiegoś z domów i nawet jak zdążył to zauważyć Evan był to numer 7. Wszystkie domy w przeciągu kilkuset kilometrów wyglądały jak małe mieszkalne klony.
Mulciber stanął na straży a tamten wszedł przez okno i zaczął rozglądać się po salonie. Przeszukał kilka szafek i powyciągał złote naszyjniki i jakieś srebnre ozdoby.
-Evan co tak długo?- warknął Will zaglądając przez okno.
-Zamknij się...bo jeszcze się obudzą...-syknął śmierciożerca. Ale było nieco za późno, bo hałas jaki narobili spowodował, że ktoś się na górze obudził. Zapaliło się światło piętro wyżej.
-Cholera...Will
...spieprzamy...-mruknął Rosier i wyskoczył przez okno.
Zaczęli biec przed siebie i za którymś domem się teleportowali.

~

Dnia 5 września 1979 roku.

Posiadłość Lucjusza Malfoya.
Większość "szkolnej" ślizgońskiej paczki była już w środku. Will wraz z Kenneth'em zjawili się tam jako ostatni i minęli bramę. Mulciber podszedł do ciężkich drewnianych drzwi i zastukał 3 razy kołatką. Po chwili wrota otworzyły się tuż przed nimi.
-Nie ma to jak dobre wejście...-przytaknął blondyn i razem weszli do środka. Wnętrze zrobiło na nich ogromne wrażenie. Niewątpliwie rodzina Malfoy'ów miała się czym pochwalić. Chociaż Will mieszkał w sporym domu to jednak wyposażenie jego nie było aż tak atrakcyjne...tak...głupie stwierdzenie.
Kiedy znaleźli się w salonie na samym środku stał olbrzymi stół ozdobiony i pełno kręciło się dość urodziwych dam. Zapewne były to jakieś kuzynki czy koleżanki Narcyzy jak mógł wywnioskować Mulciber.
Nie znał dokładnie całej rodziny Malfoy'ów, więc spróbował do którejś z tych dziewczyn wystartować na co Avery parskał śmiechem i dorzucał jakieś krępujące teksty w jego stronę. Will ze dwa razy oberwał z otwartej dłoni i zrezygnowany wrócił do kumpla. Przysiedli przy stole a po chwili kamerdyner wniósł kieliszki szampana. Lucjusz wkroczył wraz z Narcyzą.
-Chciałem Wam wszystkim podziękować za przybycie...i oświadczyć, że moja żona jest w ciąży...-damy na jego słowa zakryły usta teatralnie demonstrując zdziwienie.
-No to pięknie...ale ja nie zostaję chrzestnym...-Will machnął ręką i opuścił miejsce posiedzenia wszystkich zostawiając zdziwionego Lucjusza.
Kenneth kiedy się zorientował, że ten wyszedł zaraz za nim ruszył.
Kiedy tylko brunet go dogonił spowolnili nieco.
- A Ty co...nie planujesz rodzinki?- spytał Kenneth.
-Co Ty stary...to nie dla mnie...a nawet jeśli to jeszcze nie spotkałem ślizgońskiego ideału...-na te słowa parsknął śmiechem i obydwoje zniknęli w oparach czarnego smogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń