poniedziałek, 10 czerwca 2013

"Kiedy ta pani poprzez gród kroczy...

... wij się na ziemi z bólu i charcz"




Ciemność. Nieprzenikniona, otaczająca ją z każdej strony… Właściwie nigdy nie myślała o niej, jak o czymś żywym, materialnym. Bała się raczej nienamacalnego tworu jej wyobraźni, który szczerze mówiąc nie mógł zrobić jej fizycznej krzywdy. Dlaczego więc odczuwała teraz ból?
Ból tak straszny i ostry, że nie była w stanie go przezwyciężyć, ani zaakceptować. Z każdą sekundą wzrastał, w oczekiwaniu na jej kolejne spazmatyczne jęki i klątwy, rzucane w stronę tych, którzy ją tu uwięzili. A nie była w stanie przypomnieć sobie ani jednej twarzy. Jej myśli odurzone były przez żylaste, tnące maski Ciemności. Ten przerażający, obrzydliwy uśmiech i ostre, ociekające krwią zęby. Oraz przez słowo, które spełzło na jej usta i jakby szeptało się same…

- Pierdol się – wysyczała, momentalnie odchylając głowę, gdy jej policzek zaliczył intymne zbliżenie z dłonią oprawcy. Ciekawie to musiało wyglądać, gdy zarówno ta klęcząca na chłodnym, zbroczonym jej krwią betonie, jak i ten, który odpowiadał za ten cały syf byli niemal identyczni. Przy czym on był wysokim, około dwudziestoczteroletnim śmierciożercą, a ona zaledwie  szesnastoletnią Gryffonką, która nie miała najmniejszego zamiaru współpracować. Tsa, nie ma to jak ta miłość w rodzinie.
- To było życzenie, czy propozycja? – wymruczał, z łobuzerskim uśmieszkiem, tak cholernie podobnym do tego, którym ona obdarzyła chyba już każdego na swojej drodze. Mimo to, jego wykrzywienie ust przypominało bardziej wężowy grymas, niż zapowiedź dobrej zabawy i nutkę tajemnicy, jak w przypadku niebieskookiej.
Nie odpowiedziała. Klęczała dalej, ledwo co już utrzymując się w prostej pozycji. Czuła na sobie wzrok postaci ukrytej w cieniu. Najwidoczniej to ona chciała usłyszeć odpowiedź, nie ten, który brudził sobie rączki. Jej własny brat. Okrążył ją, mierząc wzrokiem wysportowane ciało. Miała na sobie tylko bieliznę i podartą, czarną koszulkę, która w strzępach zwisała z jej ramion, nie dając już upragnionego ciepła. A tu było tak cholernie zimno…
- Odpowiadaj na moje pytania, suko – warknął, powoli tracąc cierpliwość i uderzył ją w potylicę, z taką siłą, że chcąc czy nie po prostu uderzyła twarzą o posadzkę, brudząc się własną posoką. Zaczęła kaszleć i prychać, jednak Frederick nie zwrócił na to uwagi. Skupił swój wzrok na postaci, która jak na razie wolała nie ukazywać swojej twarzy.
- Nie rozumiem po co to wszystko, Bielikov. Nie widzisz, że to najwidoczniej sprawia jej przyjemność. – Zesztywniała słysząc te słowa. Cokolwiek nie zrobiłyby jego dłonie, z pewnością nie będzie to przyjemne.  – Wystarczy jedno proste zaklęcie. Znasz je zresztą bardzo dobrze, jeśli chodzi o rozmawianie z naszymi specjalnymi gośćmi, jesteś przecież jednym z najlepszych.
Ramiona Rosjanina spięły się nieznacznie, gdy tylko dotarły do niego te słowa, jednak zamiast potulnie skinąć głową, delikatnie nią pokręcił. Jackie oczywiście nie dostrzegła tego ruchu, powoli tracąc przytomność. Kochany braciszek musiał to zauważyć, bo chwycił ją za włosy i pociągnął do góry. Spojrzał jej prosto w oczy i zaśmiał się ochryple.
- Wybacz, ale na nią klątwa cruciatus nie zadziała. Nie tak, jakbym tego oczekiwał. To jest po części sprawa osobista… - przekręcił głowę, niczym dzikie zwierze przypatrujące się swojej bezbronnej ofierze. Ona też tak czasem robiła. Cholernie ją bolało to, że są tak bardzo podobni.
- Sprawy Czarnego Pana, to nie są twoje sprawy, smarkaczu! – Głos nieznajomego zadrżał, przepełniony mocą, jednak nie postanowił pokazać swojej twarzy, dalej tkwiąc w bezpiecznym schronieniu cienia.
- Owszem, nie są – odpowiedział z nienaturalnym spokojem i wyrafinowaniem. Tak, jakby jego biała koszula z podwiniętymi rękawami wcale nie była cała od siostrzanej krwi, a twarz zadrapana przez jej paznokcie. Tak, sznur to była jednak beznadziejna opcja. Poradziła sobie z nim szybciej, niż mu się wydawało.  – Mimo to Czarny Pan dostanie wszystko, czego chce. A skoro dał mi wolną rękę, to mam zamiar to wykorzystać – znów skupił się na swojej siostrze i obdarzył ją przesłodkim, ironicznym uśmiechem. – Chcesz mi coś powiedzieć, kochanie?
- Tak – wychrypiała i odkaszlnęła, a w jego oczach zabłysnęły iskierki nadziei. Pan Wygodny chyba jednak nie był tak głupi, jak jej brat bo tylko prychnął pogardliwie i poruszył się,  opierając o ścianę. – Pierdol się.
Dziki ryk jaki wydał z siebie starszy Bielikov sprawił, że mimowolnie zadrżała. Używając przy tym większej siły uderzył ją w twarz grzbietem dłoni. Jęknęła cicho, obracając się pod siłą uderzenia i upadła na podłogę. Nawet nie próbowała się podnieść.  Powieki opadły na jej zmęczone oczy, jednak nawet to nie sprawiło, że straciłaby przytomność. Pieprzony, wysoki próg bólu.
- Pozwól, słonko, że powtórzę pytanie jeszcze raz. I tym razem się skup, bo powoli tracę cierpliwość – wziął głęboki oddech, odwracając się do niej plecami. – Gdzie jest siedziba Zakonu Feniksa?
- Pier…kh.. dol się – wyszeptała ledwo co słyszalnym głosem. Rick odwrócił się w jej stronę i pokręcił smutno głową.
- Zła odpowiedź.

A potem była już tylko Ciemność. Oplotła jej kończyny swoimi mackami, sprawiając ból, którego nie potrafiła pojąć umysłem. Szeptała przy tym, jak mantrę jedno słowo, które stało się modlitwą, do nieistniejącego boga.

Dosyć.
Już.. dosyć.

1 komentarz:

Łączna liczba wyświetleń