poniedziałek, 10 czerwca 2013

Info

[Witam wszystkich.
Post ten na celu ma poinformowanie blogowiczów, o fakcie, że na okres wakacji blog zostanie zawieszony. Ja jako jego autor będę dysponował wówczas bardzo ograniczonym czasem, a nie chciałbym aby Hogwart kolokwialnie rzecz ujmując zdechł.
Niemniej jednak od lipca ruszy czat "Pokątna" dla wszystkich osób chętnych do wątkowania w czasie wakacji.
Od września rozpocznie się rok szkolny 77/78.

Ponad to chciałbym zaproponować wszystkim chętnym pisanie krótkich opowiadań dotyczących ich postaci i publikacji ich na blogu. Oprócz tego zachęcam do grania pod kartami postaci.

Na koniec... Proszę wszystkich chcących w dalszym ciągu urzędować na tym blogu o wpisanie się w  komentarzu pod tym postem (w takowym komentarzu należy zawrzeć również postacie, którymi zamierzacie kontynuować pisanie, bo wiele osób prowadzi ich więcej niż jedną).
Lista ta zamknie się dopiero na koniec czerwca (podkreślam również, że postaci usunięte po zakończeniu listy obecności mogą zostać przywrócone, ponieważ nikogo nie usuwam z listy autorów).



EDIT (29.06.2013)


Obiecany czat wakacyjny, ulica Pokątna, został utworzony. 

Wszystkich chętnych do gry zapraszamy TUTAJ




EDIT 2 (01.07.2013)


Zgodnie z zapewnieniami osoby, które nie podpisały się pod tym postem zostały usunięte z linków. 

W celu przywrócenia należy skontaktować się lub napisać pod tym postem. 


Proszę o nie zasłanianie tego postu.]



Czas jest potrzebny, ale nie istnieje.




Szept. Nie wrzask, nie krzyk. Dwa cichutkie słowa sprawiły, że niechętnie uniosła powieki. Spróbowała się poruszyć, jednak wyszedł z tego jedynie przeciągły jęk. Leżała w kącie pomieszczenia, skulona… Twarz zakryta była kurtyną ciemnych, sklejonych jej własną krwią włosów. Na całym ciele miała liczne otarcia, stłuczenia i rany, jakby po nacięciach nożem, nie zapominając oczywiście o pękniętej wardze. Gdyby ktoś tak tu wszedł i na nią spojrzał, pomyślałby pewnie, że jest martwa. Tak też pomyślał jej ukochany braciszek, gdy nachylał się nad nią z przerażeniem w oczach.
- Jackie, wstawaj – szturchnął ją, a gdy do jego uszu nie dotarł żaden dźwięk, oznaczający, że ta jeszcze coś czuje zacisnął wargi i odsunął się. – Masz gościa.
I właśnie te słowa sprawiły, że jakkolwiek zareagowała. Dała sobie chwilę na wyostrzenie wzroku, a wtedy jej oczy zarejestrowały dwie potężne postacie i jakiegoś chłopaka między nimi. Patrzył on na nią z niedowierzaniem, jakby nie mógł pojąć, że to naprawdę ona.
- Coś ty jej zrobił… - wyszeptał owy gość, z takim gniewem i nienawiścią w głosie, że nawet ona się wzdrygnęła. Jednak wtedy do niej dotarło…
- Mark – nie zabrzmiało to jakoś specjalnie. – Mark… Co ty tu do cholery robisz?
- Przyszedł cie odwiedzić, moja droga siostrzyczko – odpowiedział za niego Frederick i skinął na jednego z drągali, a ten jednym ruchem posłał chłopaka na podłogę. Dopiero teraz Jacqueline dostrzegła plamę krwi na koszulce Gryfona i zadrapania na szyi. Cóż, raczej nie trafił tu dobrowolnie.
- Puść go! On nie ma z tym nic wspólnego – syknęła Jackie z dziwną determinacją w głosie a zaczarowane łańcuchy naprężyły się, gdy szarpnęła się w stronę brata. Kolana zapiekły niemiłosiernie w kontakcie z szorstkim betonem, jednak nie zwróciła na to większej uwagi. – Wie tyle samo co ja, czyli nic. Pozwól mu odejść!
Popełniła błąd. Zdała sobie z tego sprawę w momencie, gdy spojrzenia rodzeństwa skrzyżowały się. On tylko na to czekał. Pokazała mu, że chłopak jest dla niej ważny, że może go wykorzystać… Przeciwko niej samej. Musi się nauczyć jeszcze tak wiele. Jednak kiedy, skoro tkwi tutaj tak naprawdę czekając na śmierć? A z tą myślą już się pogodziła. Rick nigdy jej nie wypuści, a sama nie jest w stanie uciec. Nikt jej nie uratuje, przecież nie wiedzą gdzie jest. To takie… żałosne.
- Po co? – zapytał jej ukochany braciszek i zbliżył się do Marka. Ten posłał mu ostre spojrzenie i ze stoickim spokojem klęczał na zimnym betonie. I tak miał lepiej od niej. Przynajmniej jeansy jakoś ułatwiały mu to zadanie. – Po co miałbym to robić? – Kącik jego ust uniósł się w parodii zawadiackiego uśmiechu. – Chyba, że… Podasz mi nazwiska członków Zakonu, a ja okażę łaskę i go nie zabiję… - dotknął różdżką policzka Cartiera, jednak ten nawet nie zareagował. Patrzył teraz na Jackie, a ona nie mogła wyczytać nic z jego spojrzenia.
- Gdybym chociaż wiedziała, co to jest ten pieprzony Zakon… - mocne uderzenie w twarz sprawiło, że zamilkła.
- Kłamiesz! – ryknął. – I myślisz, że ja tego nie widzę!
- Nie kłamię – burknęła nie podnosząc wzroku. Czuła się upokorzona. Jak jeszcze nigdy. A przecież bił ją już nieraz przez cały jej pobyt tutaj.
- Oczywiście, że kłamiesz – odpowiedział spokojnie i zbliżył się do Marka. Stał tak chwilę, by zaraz wycelować w niego różdżką. – Crucio.
Jęknęła cicho, obserwując jak jej przyjaciel wije się na podłodze z bólu i ledwo co powstrzymuje krzyk. W jej oczach pojawiły się łzy.
- Zostaw go! – wrzasnęła. – Zostaw, słyszysz?!
Frederick zamknął oczy,a gdy je otworzył znowu patrzył na siostrę. Mark ledwo co oddychał.
- A więc, jaka jest odpowiedź?
- Powiedziałam ci przecież, że nie wiem – wyszeptała drżącym głosem, a starszy Bielikov chyba zaczął jej wierzyć. Jednak nie mógł pozwolić sobie na to, by taka mała zołza wygrała tę bitwę.
- Szkoda… - uśmiechnął się z udawanym smutkiem i ponownie rzucił klątwę cruciatus na chłopaka. Przez całe swoje życie nie czuła się tak, jak teraz. Łańcuchy wżynały jej się w skórę, gdy za wszelką cenę próbowała się do niego dostać, jednak to było niemożliwe. Dwa kroki. Dzieliły ich zaledwie dwa pieprzone kroki, a ona nie mogła nic zrobić. Kompletnie nic.
- Przestań! To go boli, on nic ci nie zrobił! Frederick, idioto! Jak można być tak głupim, popieprzonym, beznadziejnym człowiekiem?! Brzydzę się tobą, rozumiesz?! Nienawidzę cie! Nie jesteś moim bratem! Ja nie mam brata! Mógłbyś umrzeć, a ja przyjęłabym to z uśmiechem. Jesteś nikim!
I wtedy to zobaczyła. Mark miał w ręce dwie różdżki. W tym jedna należała do niej. Rick jeszcze tego nie zauważył, więc gdy przerwał klątwę, by podejść do niej i przynieść więcej bólu chłopak rozbroił dwóch drągali, a potem zniszczył jej łańcuchy. Nie miała zielonego pojęcia skąd nagle pojawiło się w niej tyle siły. Skoczyła na równe nogi i odsunęła się od zszokowanego brata. Chwyciła swoją różdżkę, którą rzucił jej Mark i…
Wszystko wydarzyło się zdecydowanie za szybko.
Uśmiechnęła się do Gryfona, ignorując ból a on zrobił dokładnie to samo, jednak w jego oczach wyczytała coś jeszcze. Jakby… przeprosiny? Smutek? I wtedy zrozumiała. Frederick stał za nim, z różdżką wycelowaną prosto w jego plecy.
Avada Kedavra

Jej rozpaczliwy krzyk słyszeli chyba wszyscy w budynku, chociaż pomieszczenie było wyciszone specjalnym zaklęciem. Chciała rzucić się w jego stronę, jednak wiedziała, że to nic nie da. Nie żyje. Mark Cartier nie żyje. Ale bardzo dobrze słyszała jego ostatnie słowa. Uciekaj, Jackie. Przełknęła z trudem ślinę i wycelowała różdżką w swojego braciszka. Widziała jak jego usta układają się, by wypowiedzieć zaklęcie, jednak ona była szybsza. Pozbawione życia ciało opadło na zimną posadzkę, a niewidzące oczy zatrzymały się na jej osobie. Ciała. Wszędzie leżały ciała. Ściągnęła płaszcz z Fredericka i narzuciła go na ramiona. Musi się stąd wydostać. Teraz.



Dlaczego nie rozmawiasz z ludźmi, panno Bielikov? Czy tak trudno jest stać się dla kogoś przyjacielem?
Nie mam słabości, profesor McGonagal. Przyjaciele staliby się nią. Moją słabością.

"Kiedy ta pani poprzez gród kroczy...

... wij się na ziemi z bólu i charcz"




Ciemność. Nieprzenikniona, otaczająca ją z każdej strony… Właściwie nigdy nie myślała o niej, jak o czymś żywym, materialnym. Bała się raczej nienamacalnego tworu jej wyobraźni, który szczerze mówiąc nie mógł zrobić jej fizycznej krzywdy. Dlaczego więc odczuwała teraz ból?
Ból tak straszny i ostry, że nie była w stanie go przezwyciężyć, ani zaakceptować. Z każdą sekundą wzrastał, w oczekiwaniu na jej kolejne spazmatyczne jęki i klątwy, rzucane w stronę tych, którzy ją tu uwięzili. A nie była w stanie przypomnieć sobie ani jednej twarzy. Jej myśli odurzone były przez żylaste, tnące maski Ciemności. Ten przerażający, obrzydliwy uśmiech i ostre, ociekające krwią zęby. Oraz przez słowo, które spełzło na jej usta i jakby szeptało się same…

- Pierdol się – wysyczała, momentalnie odchylając głowę, gdy jej policzek zaliczył intymne zbliżenie z dłonią oprawcy. Ciekawie to musiało wyglądać, gdy zarówno ta klęcząca na chłodnym, zbroczonym jej krwią betonie, jak i ten, który odpowiadał za ten cały syf byli niemal identyczni. Przy czym on był wysokim, około dwudziestoczteroletnim śmierciożercą, a ona zaledwie  szesnastoletnią Gryffonką, która nie miała najmniejszego zamiaru współpracować. Tsa, nie ma to jak ta miłość w rodzinie.
- To było życzenie, czy propozycja? – wymruczał, z łobuzerskim uśmieszkiem, tak cholernie podobnym do tego, którym ona obdarzyła chyba już każdego na swojej drodze. Mimo to, jego wykrzywienie ust przypominało bardziej wężowy grymas, niż zapowiedź dobrej zabawy i nutkę tajemnicy, jak w przypadku niebieskookiej.
Nie odpowiedziała. Klęczała dalej, ledwo co już utrzymując się w prostej pozycji. Czuła na sobie wzrok postaci ukrytej w cieniu. Najwidoczniej to ona chciała usłyszeć odpowiedź, nie ten, który brudził sobie rączki. Jej własny brat. Okrążył ją, mierząc wzrokiem wysportowane ciało. Miała na sobie tylko bieliznę i podartą, czarną koszulkę, która w strzępach zwisała z jej ramion, nie dając już upragnionego ciepła. A tu było tak cholernie zimno…
- Odpowiadaj na moje pytania, suko – warknął, powoli tracąc cierpliwość i uderzył ją w potylicę, z taką siłą, że chcąc czy nie po prostu uderzyła twarzą o posadzkę, brudząc się własną posoką. Zaczęła kaszleć i prychać, jednak Frederick nie zwrócił na to uwagi. Skupił swój wzrok na postaci, która jak na razie wolała nie ukazywać swojej twarzy.
- Nie rozumiem po co to wszystko, Bielikov. Nie widzisz, że to najwidoczniej sprawia jej przyjemność. – Zesztywniała słysząc te słowa. Cokolwiek nie zrobiłyby jego dłonie, z pewnością nie będzie to przyjemne.  – Wystarczy jedno proste zaklęcie. Znasz je zresztą bardzo dobrze, jeśli chodzi o rozmawianie z naszymi specjalnymi gośćmi, jesteś przecież jednym z najlepszych.
Ramiona Rosjanina spięły się nieznacznie, gdy tylko dotarły do niego te słowa, jednak zamiast potulnie skinąć głową, delikatnie nią pokręcił. Jackie oczywiście nie dostrzegła tego ruchu, powoli tracąc przytomność. Kochany braciszek musiał to zauważyć, bo chwycił ją za włosy i pociągnął do góry. Spojrzał jej prosto w oczy i zaśmiał się ochryple.
- Wybacz, ale na nią klątwa cruciatus nie zadziała. Nie tak, jakbym tego oczekiwał. To jest po części sprawa osobista… - przekręcił głowę, niczym dzikie zwierze przypatrujące się swojej bezbronnej ofierze. Ona też tak czasem robiła. Cholernie ją bolało to, że są tak bardzo podobni.
- Sprawy Czarnego Pana, to nie są twoje sprawy, smarkaczu! – Głos nieznajomego zadrżał, przepełniony mocą, jednak nie postanowił pokazać swojej twarzy, dalej tkwiąc w bezpiecznym schronieniu cienia.
- Owszem, nie są – odpowiedział z nienaturalnym spokojem i wyrafinowaniem. Tak, jakby jego biała koszula z podwiniętymi rękawami wcale nie była cała od siostrzanej krwi, a twarz zadrapana przez jej paznokcie. Tak, sznur to była jednak beznadziejna opcja. Poradziła sobie z nim szybciej, niż mu się wydawało.  – Mimo to Czarny Pan dostanie wszystko, czego chce. A skoro dał mi wolną rękę, to mam zamiar to wykorzystać – znów skupił się na swojej siostrze i obdarzył ją przesłodkim, ironicznym uśmiechem. – Chcesz mi coś powiedzieć, kochanie?
- Tak – wychrypiała i odkaszlnęła, a w jego oczach zabłysnęły iskierki nadziei. Pan Wygodny chyba jednak nie był tak głupi, jak jej brat bo tylko prychnął pogardliwie i poruszył się,  opierając o ścianę. – Pierdol się.
Dziki ryk jaki wydał z siebie starszy Bielikov sprawił, że mimowolnie zadrżała. Używając przy tym większej siły uderzył ją w twarz grzbietem dłoni. Jęknęła cicho, obracając się pod siłą uderzenia i upadła na podłogę. Nawet nie próbowała się podnieść.  Powieki opadły na jej zmęczone oczy, jednak nawet to nie sprawiło, że straciłaby przytomność. Pieprzony, wysoki próg bólu.
- Pozwól, słonko, że powtórzę pytanie jeszcze raz. I tym razem się skup, bo powoli tracę cierpliwość – wziął głęboki oddech, odwracając się do niej plecami. – Gdzie jest siedziba Zakonu Feniksa?
- Pier…kh.. dol się – wyszeptała ledwo co słyszalnym głosem. Rick odwrócił się w jej stronę i pokręcił smutno głową.
- Zła odpowiedź.

A potem była już tylko Ciemność. Oplotła jej kończyny swoimi mackami, sprawiając ból, którego nie potrafiła pojąć umysłem. Szeptała przy tym, jak mantrę jedno słowo, które stało się modlitwą, do nieistniejącego boga.

Dosyć.
Już.. dosyć.

Mar a tha mo chroi.

MAR A THA MO CHROI

As my heart is



CATHAL ÉANAN CRANE


NARODZINY: 23 V 1960, Ennis, Connacht, Eire.

DOM / ROK: Ravenclaw / VI.

RODZICE: Tomaisin Crane i Maire Eadha.

JĘZYKI: Irlandzki, angielski.

PATRONUS: Żuraw 

RÓŻDŻKA: Biały jesion / 14 cali / Pióro ze skrzydła Pegaza.

ZNAKI SZCZEGÓLNE: Heterochromia oczu (niebiesko - brązowa)

WZROST: 185

KOLOR OCZU: Heterochromia; prawe oko brązowe, lewe - niebieskie.

KOLOR WŁOSÓW: Brązowe.

FUNKCJE SPECJALNE: Prefekt.

ZNAK ZODIAKU: Bliźnięta.

PUPIL: Deirdre, ropucha zielona.




Cathal urodził się w niewielkiej wiosce niedaleko Ennis, miasteczka leżącego na zachodnich rubieżach Irlandii w dawnym królestwie Connachty. Jest kuzynem Chitotsu Greed (ich babki, Eleanor i Daphne Lusfield, były rodzonymi siostrami: Eleanor jednak, nie chcą podporządkować się władczej i natarczywej siostrze, wyjechała na zachód, do Irlandii, gdzie wyszła za mąż za słynnego Deaglana Crane'a). Dzieciństwo spędził na kamienistych wybrzeżach wysp Aran, dokąd wyjechali jego rodzice mniej więcej trzy lata po jego narodzinach. Trudno powiedzieć, w jaki sposób wpłynęło to na jego charakter. Cathal nie lubi ludzi, jednak nie czuje przed nimi strachu; po prostu brakuje mu w nich wszechwiedzy wiatru, z którym podobno umie rozmawiać, i wytrzymałości klifów, na których spędził swoje młode lata
Podobno gdy miał siedem lat, został porwany przez huragan. Pogrążonego w śpiączce chłopca znaleziono dopiero po upływie kilku dni w jaskini nad brzegiem oceanu; choć otarł się o śmierć, zyskał szczególny, lecz bardzo tajemniczy i kapryśny dar przewidywania niedalekiej przyszłości.

Co do charakteru... Jak zostało powiedziane, Cathal darzy ludzi swego rodzaju pogardą. Jego żywiołem jest otwarta przestrzeń, a nie ciasne, zatłoczone miasta, pełne ignorantów nieświadomych potęgi natury. Nie oznacza to jednak, że jest odludkiem: po prostu lubi traktować ludzi z wyższością, w czym zresztą pomagają mu cięty język i wyostrzony, choć często ciężki dowcip. Ponieważ jego wyobraźnia sięga o wiele szerszych horyzontów, niż w przypadku większości ludzi, przez wielu jest uważany za człowieka szalonego, chaotycznego i nierzadko przewrotnego. Jego najlepszą zabawą jest drażnienie swojej kuzynki - Chitotsu, która wcale nie jest tak młodziutka i nieporadna, jak możnaby sądzić, widząc sposób w jaki ją traktuje.

Jego ciężka, masywna różdżka jest wykonana z białego jesionu, drzewa mistyków. W jej rdzeniu znajduje się Pióro Pegaza. Jest pamiątką po ojcu Cathal, lecz trudno powiedzieć, skąd tak naprawdę się wzięła w rodzinie Crane'ów. Niewiele można o niej powiedzieć. Wydaje się pochodzić z bardzo zamierzchłych czasów i być związana z zachodnimi wybrzeżami Irlandii.

Cathal to człowiek, którego nie sposób usadzić na jednym  miejscu na dłuższy czas, i to zarówno w wymiarze fizycznym, jak i duchowym. Jego niezależne poglądy i idee w równym stopniu pomagają mu w nauce, co w niej przeszkadzają. Pomimo wielkiego potencjału, nierzadko zauważanego przez nauczycieli, jest uczniem przeciętnym, lub - co zdarza się rzadko - dobrym. Trudno powiedzieć, co myśli o ukrytej w sobie mocy; jeszcze trudniej przewidzieć, w jaki sposób pokieruje nią, gdy ukończy już naukę.
Jego najlepszym znajomym (przyjaciół nie posiada, gdyż nie spotkał jeszcze nikogo, kogo uznałby za godnego swojej obecności przez dłuższy okres czasu) jest Ove Alvbris - może dlatego, że również pochodzi z kraju zimnego i pozostającego w naturalnej bliskości lodowatych wód oceanu? W każdym razie, wprawne oko z łatwością zobaczy, jak po lekcjach obydwoje wychodzą na zewnątrz z paczką papierosów i zapałek.

Wygląd jest doskonałym obrazem charakteru Cathal. Włosy pozostają najczęściej w tak zwanym "artystycznym nieładzie" (to, że chłopak wygląda w tej fryzurze najlepiej jest tematem do rozmowy na inną okazję), zaś jego ulubionym kolorem jest... przeciwieństwo wszystkich barw, a więc czerń. Cathal jest szczupłym człowiekiem; fakt, że poza chwilami, gdy nosi mundurek szkolny, ubiera się z reguły na czarno potęguje to wrażenie. O tym, że pod czernią nie kryją się jedynie kości powleczone skóra, przekonało się już wielu - niestety skończyło się to dla nich niemal tragicznie, gdyż jeżeli do siły fizycznej doda się chaotyczny umysł, rezultaty mogą być naprawdę niewesołe. 

Pupilem Cathal jest ropucha zielona, Deirdre. Trudno powiedzieć, co w niej widzi. Być może pragnie się wyindywidualizować z tłumu preferującego ptactwo i ssaki. Deirdre to naprawdę wielka, naprawdę gruba i naprawdę brzydka ropucha; największym z niej pożytkiem jest wyłapywanie much i szpiegowanie po kątach - któż bowiem ukryje się w ciemnym zakamarku lepiej, niż obrzydliwy płaz?

flectere si nequeo superos Acheronta movebo.



Jeśli nie nakłonię niebios, poruszę piekło.

| Cisowa, 14 i 3/4 cala, rdzeń z włosa z ogona testrala |
| Patronus: brak |
| Bogin: nieznany |
| Ślizgon |
| VI rok |
| 16 lat  |
| 179 cm wzrostu |
|  Urodzony 11 lutego 1960 roku |
| Liczne blizny na plecach |

| Posiada kruka o imieniu Omen |




Corvus Darkflame urodził się w 1960 roku, jako pierwszy potomek Christine oraz Vergila Darkflame’ów. Chłopak odkąd ukończył lat 12 uczęszczał do Instytutu Magii Durmstrang. Matka ściśle powiązana z Voldemortem pragnęła aby jej pierworodny już od swoich najmłodszych lat zaznajamiał się ze sztuką Czarnej Magii.
Corvus od samego początku swojej edukacji w Durmstrangu niezwykle przykładał się do nauki, co w pełni odzwierciedlały jego szkolne wyniki. Szczególnie wybitne w dziedzinie Czarnej Magii, której uroki pochłonęły go bez reszty.
Darkflame’owi od najmłodszych lat wpajane były wartości wyznawane przez Czarnego Pana, którym w każdym calu wtóruje Christie.
Jego matka nieoficjalnie przynależy do grona Śmierciożerców ale przez swój nieustępliwy indywidualizm zdecydowanie nie jest przykładną popleczniczką Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Jej ramienia nie zdoby Mroczny Znak tak charakterystyczny dla grona, o którym mowa.  
Kobieta jest wysoko postawioną urzędniczką w Ministerstwie Magii, a jej koneksje z ważnymi pracownikami bardzo odpowiadają Voldemortowi.
   Co się tyczy ojca chłopaka… Vergil jest mężczyzną o 180 stopni różnym od swojej blondwłosej, fałszywej małżonki. Małżeństwo tej dwójki było odgórnie zaplanowane przez ich rodziny i żadna ze stron nie była zadowolona.
  Pan Darkflame ceni sobie przede wszystkim dobro osób, na których mu zależy. Gdzieś w głębi serca wobec ruchu Śmierciożerców żywi pogardę, której nie ma odwagi okazywać… Życie skazuje go na codzienne przyodziewanie maski człowieka surowego, co też czyni nie tyle ze względu na dobro własne, co na dobro dwójki dzieci.
Niestety – Corvus omamiony zamiłowaniem do Czarnej Magii i zafascynowany władczą postawą swojej matki nie docenia natury Vergila. Chłopak jest zepsuty, rozpuszczony ale oprócz tego zaradny i samodzielny. Wykształciła się w nim natura samotnika i obserwatora. Umiejętnie posługuje się kłamstwem, jest zdania, że odpowiednio zaserwowane jest bronią skuteczniejszą i bardziej niebezpieczną od jakiejkolwiek stali czy magii. Może ma nawet odrobinę racji?
 Ślizgon wyjątkowo stroni od innych ludzi, jednak jest bardzo wierny wyznawanym ideom. Ma też ogromną słabość, jest nią jego młodsza siostra. Urodzona w roku 1972 Aquila Darkflame obecnie licząca sobie 5 wiosen jest oczkiem w głowie Corvusa, który nie pozwoliłby aby z głowy dziewczynki spadł chociaż jeden złoty włos.
Do zmiany szkoły zmuszony został przez matkę. Odkąd Ministerstwo Magii coraz podejrzliwiej poczęło się przyglądać nie tylko zwykłym obywatelom ale i własnym pracownikom Christine postanowiła przenieść syna do mniej kontrowersyjnej szkoły jaką jest cieszący się uznaniem Hogwart.
 Corvus przyjął tę zmianę z wielkim trudem i chyba aż do teraz nie pogodził się ze swoim losem. Decyzja jednak zapadła, a pierwszego września roku 1976, w gabinecie Albusa Dumbledore’a, Tiara Przydziału bez cienia rozterek określiła go jako Ślizgona.
W kolejnym roku szkolnym jego doskonałe wyniki szkolne zostały nagrodzone odznaką prefekta. 




Lepiej patrzeć w bok, niż zamykać oczy w obawie przed nieuniknionym.

 ~~
Znowu zamknęła się w tym cholernym schowku na kociołki. Znowu przecierała chudymi palcami zapłakane policzki, pod nosem mrucząc coś i przeklinając głupotę zarówno swoją, jak i Avery'ego. Znowu z jej ust wyrwało się ciche westchnięcie, a dziewczynka oparła się tyłem głowy o kamienną ścianę, osuwając w dół i siadając na zimnej posadzce. Zacisnęła wargi w wąską kreskę, męczona wyrzutami sumienia co do własnego zachowania. Nie to, że żałowała tego, co zrobiła, co powiedziała.. Żałowała tego, że nie dogadała temu bezmózgiemu, aroganckiemu, rozpuszczonemu dzieciakowi trzech, czterech, ewentualnie dwudziestu słów więcej. Tylko kompletnie nie rozumiała, dlaczego mimo tego, że w jej głosie nie było słychać żadnego drżenia, a samą pewność siebie z jej oczu po chwili wypływały szkliste łzy?
Przymknęła powieki, myślami wracając do ubiegłych wakacji.

~~
Mężczyzna westchnął ciężko, siadając na krześle, które zapewne miało już dawno za sobą swoje lata świetności, wzrok lokując w swojej córce. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, ni to rozbawionego, ni to zrezygnowanego, który jednak po chwili zniknął zastąpiony przez surowy grymas. Spojrzał na dziewczynę udawanym, poważnym spojrzeniem, ale po chwili roześmiał się cicho, palce dłoni wplatając w jej brązowe włosy i czochrając je lekko.
- Nie możesz być taka miękka, Chi. - mrugnął do niej, uśmiechając się łagodnie. - Nie poradzisz sobie, jeśli nie nauczysz się radzić z takimi typami. 
- Przecież się stawiam, tato. - burknęła cichutko, wzrokiem umykając gdzieś w bok. Gdy Knocia, skrzatka o łagodnej twarzy weszła do kuchni i spojrzała to na Vincenta, to na Chitotsu dziewczynka podeszła do niej, poprawiając szaliczek na szyi skrzatki, jakby w poszukiwaniu jakiegokolwiek zajęcia, byleby uciec od tematu.
- Postaraj się bardziej. Nie zawiedź Tiary, w końcu wrzuciła cię tam nie bez powodu. Zobaczysz. - mężczyzna kiwnął głową, jakby zgadzając się ze swoimi własnymi słowami i podniósł się z miejsca. Pchnął drewniane drzwi, wychodząc do ogrodu już z papierosem w ręce.

~~
~~
Uchyliła powieki i spojrzała na zastawione różnymi rzeczami potrzebnymi do eliksirów regały, jakby spodziewając się, że w ustawieniu przedmiotów coś się zmieniło. Westchnęła cicho, podnosząc się na rękach i po chwili otrzepując już nogi z kurzu.
- Dasz radę. - stwierdziła cicho, sama do siebie, jakby to miało w czymś pomóc. Z kieszeni szaty wyciągnęła jesionową różdżkę, dłuższą chwilę wpatrując się w ciemne drewno i gładząc lakierowaną powierzchnię opuszkiem palca. Zesztywniała, prostując się odruchowo, gdy usłyszała jakieś głosy. Przystawiła ucho do drewnianych drzwi, marszcząc delikatnie brwi i próbując wyłapać sens słów.
- Patrz Will, znowu mi zwiała.. - Kenneth zarechotał cicho, stukając w coś palcem, bo Chi usłyszała charakterystyczny dźwięk. - Ciekawe co teraz robi, może znowu ryczy, jak sądzisz?
Prychnęła cicho, bo jej Ślizgońska duma została urażona i pchnęła drzwi, wychodząc na ciemny korytarz. Na jej szczęście chłopcy stali kilka metrów dalej, a ona znajdowała się w nieoświetlonej części, dlatego nie mogli jej zauważyć. Uśmiechnęła się szeroko, celując różdżką w bruneta.
- Levicorpus! - chłopak otworzył szeroko oczy, bo nagle jakaś siła pociągnęła go za kostkę w górę. Dziewczynka zaśmiała się tylko cicho, wpatrując w szok na twarzy zarówno Avery'ego, jak i Mulcibera. Zanim blondyn zdążył cokolwiek zrobić ona umknęła do Pokoju Wspólnego, rzucając tylko na odchodne - Bawcie się dobrze!

~~

- O cholera! - jęknęła cicho, gdy obok głowy usłyszała tylko świst, a brązowe kosmyki wpadły jej do oczu. Mruknęła coś pod nosem, próbując ogarnąć to, co uszczuplało jej pole widzenia palcami. Podniosła wzrok i zakłopotana spojrzała na piątorocznego Ślizgona, drugiego pałkarza, który pokręcił tylko zrezygnowany głową, zniżając lot i opierając kij o ramię. Miała tylko szczęście, że nie trafiła na jakiegoś gbura, bo była dopiero w trzeciej klasie i od niedawna weszła do stałego składu drużyny..
- Greed, rusz cztery litery i weź się do roboty, a nie bujaj w obłokach. - chłopak wywrócił oczami, pochylając się nad kijem i mknąc w stronę tłuczka, który zaczął zbliżać się do opustoszałych trybun. Okolicę wypełnił głuchy dźwięk uderzenia, gdy miotająca się piłka została odbita przez drewnianą pałkę. Dziewczyna zagryzła wargi, mrużąc delikatnie oczy, by przez mżawkę móc dostrzec to, gdzie pędzi jej cel i po chwili wystartowała z miejsca i pomknęła w stronę tłuczka, prostując rękę, w której trzymała kij. Gdy była w odpowiedniej odległości przymierzyła się do zamachu, po chwili prostując w miotle z triumfalnym uśmieszkiem na ustach. Spojrzała na swojego mentora, jakby wyczekując jakiejś gadki o tym, co było w jej zagraniu źle, ale ku jej zdziwieniu nie doczekała się podobnego tekstu.
- Moze coś jeszcze z ciebie będzie, Greed..
~~
~~

"Kiedy ta pani poprzez gród kroczy...




 ... wij się na ziemi z bólu i charcz"
Ciemność. Nieprzenikniona, otaczająca ją z każdej strony… Właściwie nigdy nie myślała o niej, jak o czymś żywym, materialnym. Bała się raczej nienamacalnego tworu jej wyobraźni, który szczerze mówiąc nie mógł zrobić jej fizycznej krzywdy. Dlaczego więc odczuwała teraz ból?
Ból tak straszny i ostry, że nie była w stanie go przezwyciężyć, ani zaakceptować. Z każdą sekundą wzrastał, w oczekiwaniu na jej kolejne spazmatyczne jęki i klątwy, rzucane w stronę tych, którzy ją tu uwięzili. A nie była w stanie przypomnieć sobie ani jednej twarzy. Jej myśli odurzone były przez żylaste, tnące maski Ciemności. Ten przerażający, obrzydliwy uśmiech i ostre, ociekające krwią zęby. Oraz przez słowo, które spełzło na jej usta i jakby szeptało się same…

- Pierdol się – wysyczała, momentalnie odchylając głowę, gdy jej policzek zaliczył intymne zbliżenie z dłonią oprawcy. Ciekawie to musiało wyglądać, gdy zarówno ta klęcząca na chłodnym, zbroczonym jej krwią betonie, jak i ten, który odpowiadał za ten cały syf byli niemal identyczni. Przy czym on był wysokim, około dwudziestoczteroletnim śmierciożercą, a ona zaledwie  szesnastoletnią Gryffonką, która nie miała najmniejszego zamiaru współpracować. Tsa, nie ma to jak ta miłość w rodzinie.
- To było życzenie, czy propozycja? – wymruczał, z łobuzerskim uśmieszkiem, tak cholernie podobnym do tego, którym ona obdarzyła chyba już każdego na swojej drodze. Mimo to, jego wykrzywienie ust przypominało bardziej wężowy grymas, niż zapowiedź dobrej zabawy i nutkę tajemnicy, jak w przypadku niebieskookiej.
Nie odpowiedziała. Klęczała dalej, ledwo co już utrzymując się w prostej pozycji. Czuła na sobie wzrok postaci ukrytej w cieniu. Najwidoczniej to ona chciała usłyszeć odpowiedź, nie ten, który brudził sobie rączki. Jej własny brat. Okrążył ją, mierząc wzrokiem wysportowane ciało. Miała na sobie tylko bieliznę i podartą, czarną koszulkę, która w strzępach zwisała z jej ramion, nie dając już upragnionego ciepła. A tu było tak cholernie zimno…
- Odpowiadaj na moje pytania, suko – warknął, powoli tracąc cierpliwość i uderzył ją w potylicę, z taką siłą, że chcąc czy nie po prostu uderzyła twarzą o posadzkę, brudząc się własną posoką. Zaczęła kaszleć i prychać, jednak Frederick nie zwrócił na to uwagi. Skupił swój wzrok na postaci, która jak na razie wolała nie ukazywać swojej twarzy.
- Nie rozumiem po co to wszystko, Bielikov. Nie widzisz, że to najwidoczniej sprawia jej przyjemność. – Zesztywniała słysząc te słowa. Cokolwiek nie zrobiłyby jego dłonie, z pewnością nie będzie to przyjemne.  – Wystarczy jedno proste zaklęcie. Znasz je zresztą bardzo dobrze, jeśli chodzi o rozmawianie z naszymi specjalnymi gośćmi, jesteś przecież jednym z najlepszych.
Ramiona Rosjanina spięły się nieznacznie, gdy tylko dotarły do niego te słowa, jednak zamiast potulnie skinąć głową, delikatnie nią pokręcił. Jackie oczywiście nie dostrzegła tego ruchu, powoli tracąc przytomność. Kochany braciszek musiał to zauważyć, bo chwycił ją za włosy i pociągnął do góry. Spojrzał jej prosto w oczy i zaśmiał się ochryple.
- Wybacz, ale na nią klątwa cruciatus nie zadziała. Nie tak, jakbym tego oczekiwał. To jest po części sprawa osobista… - przekręcił głowę, niczym dzikie zwierze przypatrujące się swojej bezbronnej ofierze. Ona też tak czasem robiła. Cholernie ją bolało to, że są tak bardzo podobni.
- Sprawy Czarnego Pana, to nie są twoje sprawy, smarkaczu! – Głos nieznajomego zadrżał, przepełniony mocą, jednak nie postanowił pokazać swojej twarzy, dalej tkwiąc w bezpiecznym schronieniu cienia.
- Owszem, nie są – odpowiedział z nienaturalnym spokojem i wyrafinowaniem. Tak, jakby jego biała koszula z podwiniętymi rękawami wcale nie była cała od siostrzanej krwi, a twarz zadrapana przez jej paznokcie. Tak, sznur to była jednak beznadziejna opcja. Poradziła sobie z nim szybciej, niż mu się wydawało.  – Mimo to Czarny Pan dostanie wszystko, czego chce. A skoro dał mi wolną rękę, to mam zamiar to wykorzystać – znów skupił się na swojej siostrze i obdarzył ją przesłodkim, ironicznym uśmiechem. – Chcesz mi coś powiedzieć, kochanie?
- Tak – wychrypiała i odkaszlnęła, a w jego oczach zabłysnęły iskierki nadziei. Pan Wygodny chyba jednak nie był tak głupi, jak jej brat bo tylko prychnął pogardliwie i poruszył się,  opierając o ścianę. – Pierdol się.
Dziki ryk jaki wydał z siebie starszy Bielikov sprawił, że mimowolnie zadrżała. Używając przy tym większej siły uderzył ją w twarz grzbietem dłoni. Jęknęła cicho, obracając się pod siłą uderzenia i upadła na podłogę. Nawet nie próbowała się podnieść.  Powieki opadły na jej zmęczone oczy, jednak nawet to nie sprawiło, że straciłaby przytomność. Pieprzony, wysoki próg bólu.
- Pozwól, słonko, że powtórzę pytanie jeszcze raz. I tym razem się skup, bo powoli tracę cierpliwość – wziął głęboki oddech, odwracając się do niej plecami. – Kto należy do Zakonu Feniksa?
- Pier…kh.. dol się – wyszeptała ledwo co słyszalnym głosem. Rick odwrócił się w jej stronę i pokręcił smutno głową.
- Zła odpowiedź.

A potem była już tylko Ciemność. Oplotła jej kończyny swoimi mackami, sprawiając ból, którego nie potrafiła pojąć umysłem. Szeptała przy tym, jak mantrę jedno słowo, które stało się modlitwą, do nieistniejącego boga.

Dosyć.
Już.. dosyć.

Łączna liczba wyświetleń